Poznaj kogoś Suppi - Kasia Radecka

Zdjęcie posta

Kasia Radecka mówi szczerze o codzienności z dysforią mięśniową, życiu z uważnością i pasją mimo barier. Jej słowa poruszają, inspirują i dają siłę. Poznaj ją w najnowszym wywiadzie!

W cyklu „Poznaj kogoś Suppi” rozmawiamy z osobami, które nie tylko korzystają z naszej platformy, ale także inspirują nas do patrzenia na życie szerzej, głębiej, odważniej. Tym razem zapraszamy Was do rozmowy z Kasią Radecką – kobietą, która od dziecka żyje z dysforią mięśniową, ale nie pozwala, by to choroba definiowała jej świat. Pisze, mówi, działa, organizuje wydarzenia, podróżuje i udowadnia, że „ludzie to jej mięśnie” to coś więcej niż hasło – to sposób na życie. Kasia opowiada nam o swoim pisaniu, codzienności, marzeniach i tym, dlaczego warto mówić głośno – nawet, gdy nie jest łatwo.

 

Jak wyglądał moment, w którym poczułaś, że chcesz mówić swoim głosem publicznie – pisać, nagrywać, być widoczna?

Kasia: To nie był jeden moment, raczej proces. Ale doskonale pamiętam chwilę, w której uświadomiłam sobie, że jeśli ja nie opowiem swojej historii, to nikt nie zrobi tego za mnie – a już na pewno nie tak, jak trzeba. Zobaczyłam, jak niewiele mówi się o dorosłości z niepełnosprawnością, o samotności, o lękach, o systemie, który często nie działa. Poczułam wtedy silną potrzebę, by mówić – nie tylko za siebie, ale także w imieniu tych, którzy nie mają przestrzeni albo siły, by to robić. 

Niepełnosprawność to nie tylko walka – to też życie, które ma smak, głębię, piękno. I ja chcę to wszystko pokazywać. Bez filtra, bez lukru, ale z czułością i autentycznością. 

Z chorobą żyję od urodzenia – cierpliwość była moją towarzyszką od zawsze. Ale nie będę udawać, że mam jej nieskończone pokłady – czasami po prostu ich brakuje. Przez wiele lat miałam poczucie, że życie dzieje się obok mnie, a nie ze mną. Dzieciństwo spędzone w szpitalach, później wiele czasu w domu – marzyłam, tworzyłam, chciałam żyć pełnią życia. 

Przełomowym momentem była moja pierwsza samodzielna podróż pociągiem – z Zbąszynia do Łodzi. Jechałam sama, na wózku manualnym, prosząc ludzi o pomoc. Nie miałam tyle siły, by się samodzielnie odpychać, ale miałam determinację, by spróbować. I to był ten impuls, który długo we mnie dojrzewał. 

Zaczęłam pisać, nagrywać, pokazywać swoją codzienność taką, jaka jest. Brakowało mi prawdziwych historii o niepełnosprawności – takich, które nie są wyłącznie o cierpieniu albo heroizmie. Najmocniej poczułam to wszystko po swoim pierwszym skoku ze spadochronem – wtedy zrozumiałam, że chcę więcej: pracy, podróży, spotkań z ludźmi. Bo jeśli nie spróbuję – zostanę w czterech ścianach. A ja nie chciałam być już tylko „biedną Kasią z Zakrzewka”. Chciałam być sobą – w pełni.

 

Twoje życie to codzienna logistyka, ale też dużo uważności. Czego najbardziej nauczyła Cię choroba o sobie i o ludziach?

Kasia: Trudno mówić o „nauce”, bo choroba była ze mną od zawsze – nie znam innego życia. Ale z pewnością nauczyła mnie cierpliwości, choć wciąż czasem mi jej brakuje. Nauczyła mnie odpuszczać, ale też walczyć – o najmniejsze rzeczy, o siebie, o godność, o swoje miejsce. 

Pokazała mi, że ludzie są różni. Niektórzy odchodzą, gdy robi się trudno, ale inni… potrafią dać tak niesamowite wsparcie, że trudno to opisać słowami. Mam szczęście do takich ludzi. 

Potrzebuję drugiego człowieka do niemal każdej czynności – nie ubiorę się sama, nie przesiądę, nie ugotuję. A mimo to robię w życiu naprawdę dużo: podróżuję, pracuję, organizuję wydarzenia, zdobywam Koronę Gór Polski, skaczę ze spadochronem, działam publicznie. Choroba nauczyła mnie cenić to, co małe – bo z tych małych rzeczy składa się piękne życie. 

Nie byłoby mnie tu, gdzie jestem, gdyby nie ludzie. Bliscy i zupełnie przypadkowi – wszyscy mają ogromny wpływ na moje życie. Przyjaciele, rodzina, partner – są dla mnie nie tylko wsparciem, ale też przedłużeniem moich rąk, nóg, siły. Pomagają mi istnieć, żyć pięknie, spełniać potrzeby, ale przede wszystkim – słuchają mnie. Codziennie udowadniają, że „ludzie to moi mięśnie” to nie tylko hasło, ale prawdziwa życiowa filozofia. Bez nich nie byłabym w stanie funkcjonować tak dobrze – to oni są moją codziennością, siłą, czułością. Dzięki nim mogę być sobą i sięgać po więcej.

 

Poruszasz trudne tematy w prosty, ale poruszający sposób. Czy pisanie było od zawsze Twoją formą wyrazu?

Kasia: Zdecydowanie tak. Pisałam od dziecka – najpierw pamiętniki, potem blogi, listy, aż w końcu odważyłam się pisać do świata. Pisanie to moja bezpieczna przestrzeń – miejsce, w którym mogę być w pełni sobą. Dzięki pisaniu rozumiem siebie, ale też buduję mosty – między sobą a innymi, między światem osób z niepełnosprawnością a tymi, którzy go nie znają.

Słowa mają moc. Mogą otwierać serca, zmieniać spojrzenie, obalać stereotypy. Dlatego studiowałam socjologię mediów i dziennikarstwo – żeby lepiej się tego nauczyć. Coraz trudniej mi się pisze – mam mniej siły w rękach – ale nie chcę przestawać. Chcę dawać z siebie jak najwięcej. Pokazać, że można, że się da, że mimo wielu barier można być w dobrym, fajnym miejscu.

 

W Twoich tekstach jest dużo czułości, ale też bezkompromisowości. Co Cię najbardziej denerwuje w tym, jak mówi się o niepełnosprawności w przestrzeni publicznej?

Kasia: Najbardziej irytuje mnie to, że często jesteśmy wrzucani w skrajności: albo jesteśmy biednymi, cierpiącymi istotami, które trzeba żałować, albo nadludźmi, którzy „pomimo wszystko dają radę”. A gdzie miejsce na zwykłe życie? Na frustrację, zmęczenie, marzenia niezwiązane z chorobą?

Niepełnosprawność to nie tylko temat do kampanii społecznych. To codzienność – ze wszystkim, co się z nią wiąże. A my chcemy kochać, pracować, tworzyć domy, iść na randki, kupować bułki w piekarni. Często mówi się o nas – zamiast z nami. To chcę zmieniać. Krok po kroku. 

Mam 40 lat, stworzyłam rodzinę, mam cudownego męża, jamniczkę Lolę, marzenia i plany – w tym to największe: własne mieszkanie. Mój mąż traktuje mnie jak partnerkę – bez litości, bez piedestału. I to jest piękne.

 

Zdarza Ci się słyszeć, że jesteś „dzielna”. Co odpowiadasz na takie słowa – i czy w ogóle warto ich używać?

Kasia: Tak, bardzo często to słyszę. I przyznam – mam z tym słowem trudność. Bo dzielność brzmi jak coś wyjątkowego, jak heroizm. A ja po prostu żyję. Nie mam wyjścia. Czasem jestem zmęczona, smutna, zrezygnowana – i to też jest okej. 

Wolę, gdy ktoś mówi: „widzę cię”, „dziękuję, że się dzielisz”, „to, co robisz, ma sens”. To dla mnie więcej znaczy niż etykietka „dzielna”. Choć wiem, że za tym słowem najczęściej stoją dobre intencje – warto czasem zastanowić się, co naprawdę chcemy przekazać.

 

Jak wygląda Twoja codzienność z perspektywy rzeczy, których nie widać na Instagramie?

Kasia: Na Instagramie staram się być autentyczna, ale to zawsze tylko fragment rzeczywistości. Nie pokazuję tam nieprzespanych nocy, bólu mięśni, trudności z oddychaniem czy tego, że czasem krztuszę się jedzeniem. Nie widać też chwil, gdy nie mam siły albo gdy po prostu nic mi się nie chce. Gdy wszystko mnie przerasta i muszę zawalczyć o to, żeby wstać, ubrać się, zacząć dzień. 

Nie pokazuję też, jak bardzo niektóre rzeczy mnie nakręcają – czasem aż za bardzo. Ile we mnie pragnienia, by zrobić więcej, zobaczyć więcej, przeżyć więcej… A tymczasem codziennie walczę o podstawy: o zdrowie, o przetrwanie, o środki na leczenie, rehabilitację, o osobną pulę funduszy na marzenia. Każdy dzień to trochę układanka, trochę tor przeszkód – ale też wielka chęć, by mimo wszystko żyć naprawdę, nie „obok”. 

Na co dzień pracuję na etacie, spędzam czas z mężem, spacerujemy, oglądamy filmy. Gotuję… a raczej – mówię, co bym zjadła, podaję przepis, a gotuje mój mąż albo asystentka osobista. Często wieczorem, gdy ciało już nie chce – głowa nadal planuje kolejne kroki.

 

Twoi odbiorcy cenią Cię za szczerość i normalizowanie tematów, o których wielu milczy. Co Tobie daje ta wymiana?

Kasia: Daje mi poczucie sensu. Czuję, że nie jestem sama. Że moje słowa mogą być drogowskazem, wsparciem, otuchą. Dostaję wiadomości od ludzi, którzy po moim poście po raz pierwszy wyszli z domu, poszli do kina, przestali wstydzić się swojego ciała. To ogromna siła.

To jak wspólnota – nieformalna, ale bardzo prawdziwa. I jestem za nią niesamowicie wdzięczna. 

Od zawsze buzia mi się nie zamykała – dosłownie. Mam w sobie potrzebę mówienia, opowiadania, dzielenia się tym, co mnie porusza. Uwielbiam wchodzić w tematy, które są dla innych niewygodne – poruszać trudne, drażliwe sprawy, które często zamiatane są pod dywan. Czasem wkładam kij w mrowisko. Czasem wchodzę przez okno, gdy nie da się przez drzwi. 

Dlaczego? Bo wierzę, że warto walczyć – o siebie, o innych, o sprawy, które mają znaczenie. Wierzę, że każde odważne słowo może coś zmienić – w czyjejś głowie, w systemie, w świecie. I choć ja też się boję – wielu rzeczy, to ten strach nie może mnie zatrzymać. Bo życie mamy jedno, i jest zbyt krótkie, żeby milczeć wtedy, gdy trzeba mówić. 

Może właśnie to ludzie we mnie cenią – że nie odwracam wzroku, nie milknę, nie udaję, że „nie ma sprawy”. Że potrafię nazwać rzeczy po imieniu i mam odwagę sięgać po więcej, nawet jeśli to kosztuje. Mówienie daje mi siłę – i mam nadzieję, że czasem też ją komuś daje.

 

Dlaczego zdecydowałaś się działać na Patronite i Suppi? Co daje Ci realne wsparcie od społeczności?

Kasia: Wkładam bardzo dużo wysiłku i energii w to, co robię. Czasem myślę, że to już nie tylko moja pasja, ale swego rodzaju praca i misja. Mam wrażenie, że to, co robię, ma sens nie tylko dla mnie, ale i dla innych. Gdy dostaję wiadomości, że ktoś dzięki mnie poczuł się silniejszy, zrozumiany, mniej samotny – wiem, że warto było się otworzyć i dać coś z siebie światu. 

Dlatego Patronite i Suppi to dobre miejsca, by walczyć o siebie w świecie, który wciąż jest bardziej "normalny" i "sprawny" niż ja. To narzędzia, które dają mi możliwość kontynuowania mojej działalności, rozwijania projektów, dzielenia się doświadczeniem, organizowania wydarzeń takich jak TURBOBOOGIE, czy po prostu – realizowania siebie bez barier. 

Bo tak jak większość ludzi – mam swoje pasje, marzenia, potrzeby. Chcę podróżować, poznawać świat, pisać, inspirować, tworzyć. Chcę żyć naprawdę – mimo przeszkód, mimo ograniczeń. A dzięki wsparciu ludzi, którzy we mnie wierzą, mogę codziennie być krok bliżej tego życia, które sobie wymarzyłam.

 

Na co najchętniej przeznaczasz środki, które otrzymujesz? Czy to wsparcie codzienności, czy raczej przestrzeń na rozwój i odpoczynek?

Kasia: Przede wszystkim – na rozwój. Na pasje, podróże, organizowanie wydarzeń, które dają innym radość, siłę i inspirację. Ale też – co równie ważne – na odpoczynek, bo życie nie może być tylko ciągłą walką z bólem i zmęczeniem. Nie chcę, żeby moje życie było tylko o przetrwaniu – chcę z niego coś mieć. Coś pięknego. Coś mojego. 

Środki przeznaczam na:

  • paliwo, noclegi, jedzenie podczas wyjazdów i wydarzeń, które organizuję lub w
    których uczestniczę,
  • sprzęt i rzeczy potrzebne na konkretne wyprawy, szczególnie górskie – często
    trzeba coś naprawić, przygotować, czasem kupić na ostatnią chwilę,
  • dobre jedzenie, które kocham, bo w mojej chorobie liczy się każda chwila – może
    przyjść dzień, w którym nie będę miała już siły jeść samodzielnie, dlatego celebruję
    ten czas teraz, świadomie, z uważnością.
     

marzę – o podróżach. O tym, by pojechać gdzieś dalej, zobaczyć więcej świata, poczuć inne powietrze, inne tempo, spotkać nowych ludzi. Mam w sobie ogromną ciekawość życia świata – i choć moje możliwości bywają ograniczone, to marzenia mam takie jak wszyscy. 

To wszystko – nawet jeśli wygląda jak przyjemność – jest dla mnie formą leczenia, trzymania się życia, budowania niezależności i radości mimo barier. Dzięki wsparciu mogę żyć, a nie tylko istnieć. Być sobą w świecie, który nie zawsze jest gotowy na osoby z niepełnosprawnością, ale który warto oswajać i pokazywać, że my też mamy prawo być wszędzie.

 

Jakie masz plany – zawodowe, twórcze lub po prostu osobiste – na najbliższy czas?

Kasia: W tym roku będę prelegentką na dwóch wydarzeniach podróżniczych, gdzie opowiem o podróżowaniu z niepełnosprawnością – o trudnościach i barierach, ale też o wolności, jaką daje ruch, odkrywanie nowych miejsc, kontakt z ludźmi i naturą. 

Planuję również 9. edycję TURBOBOOGIE – mojego ukochanego projektu, który daje przestrzeń na radość, bliskość i przekraczanie własnych granic. To wydarzenie, które łączy ludzi, pozwala poczuć, że każdy – niezależnie od sprawności – ma prawo do przeżyć, przygód i wspólnoty. 

A poza tym? Chcę po prostu być. Kochać, spacerować, pisać, dzielić się tym, co prawdziwe i ważne. Chcę przypominać, że życie z niepełnosprawnością może być pełne – jeśli tylko da się nam szansę

Mam też bardzo osobiste marzenia:

  • Największym z nich jest pojechać do ciepłych krajów – na choćby kilka dni, by poczuć
    słońce, odpocząć, oderwać się od codzienności pełnej zmagań.
  • Marzę o tym, by mieszkać w górach – budzić się z widokiem na szczyty, żyć bliżej natury i
    spokoju.
  • I po prostu chcę zwiedzać, poznawać świat, cieszyć się życiem, póki mam siłę. Bo czuję,
    że moja choroba coraz mocniej walczy ze mną, a ja chcę wykorzystać każdy dzień – na
    maksa, z pasją i wdzięcznością.

Chcę pokazać, że mimo niepełnosprawności moje życie jest cudowne. Że warto marzyć, działać, próbować – nawet jeśli nie wszystko jest proste. Bo życie jest tylko jedno, a ja mam w sobie ogromne pragnienie, by przeżyć je najpiękniej, jak się da.

 

Kasia pokazuje, że codzienność z niepełnosprawnością nie musi być jedynie walką – może być też życiem pełnym smaku, czułości i sensu. Jej słowa to nie tylko osobista opowieść – to ważny głos w debacie o równości, widzialności i prawie do pełni życia. Jeśli chcesz wspierać Kasię w jej działaniach – możesz to zrobić na Suppi, bo to właśnie dzięki wsparciu społeczności może iść dalej, pisać, działać, organizować TURBOBOOGIE i spełniać marzenia. Poznaj Kasię. Podaj dalej.

 

☕ Wesprzyj Kasię stawiając kawę tutaj!

 

Chcesz poznać więcej inspirujących historii? Śledź nasze profile na Facebooku i Instagramie, by być na bieżąco z nowymi wywiadami i nie przegapić niczego wyjątkowego!

Komentarze (0)